innastrona: 7 dni dumy

foto: Salvador Zynov (kontakt)

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie rozpisali się o tak dużym wydarzeniu, jak zeszłotygodniowy festiwal Europride 2010. Proszę zatem, od wczoraj na innastrona.pl w naszym podsumowaniu przeczytać można m.in.:

Mimo że skończyło się na oficjalnych 8.000, dzięki wyobrażeniom o skali EuroPride i nadziei, jakie ze sobą niosła, stała się rzecz bardzo ważna: doszło do przebudzenia, wysypu inicjatyw pozaorgowych i pozainstytucjonalnych, które złożyły się na duży i różnorodny festiwal gejowsko-lesbijski z prawdziwego zdarzenia.


Co więcej: mimo że niszowy, dla przeciętnego warszawiaka więcej niż alternatywny, to doskonale w mieście widoczny – w prasie, na plakatach, w przestrzeni miejskiej, w autobusach. Geje i lesbijki, wyszli na ulice nie tylko na chwilę, w sobotę, ale na całe kilka dni. Zaznaczyli swoją obecność w ważnych punktach miasta: w Muzeum, Pałacu Kultury, na Nowym Świecie, stacjach kolejki miejskiej. Na koniec stawili się w upale na największej – mimo wszystko – dotąd demonstracji swojej wielobarwnej dumy.


I obyśmy to właśnie z tego tygodnia zapamiętali: kilka dni przepełnionych naszymi wydarzeniami i pozytywną energią, kiedy mimo skwaru w mieście chodziło się i oddychało jakoś swobodniej. Okazuje się, że u nas też można więcej. Nagabywani po imprezie cudzoziemcy mówili, że o rozczarowaniu nie ma mowy. Właśnie tu i teraz poczuli, że „being gay” w Polsce wciąż jeszcze coś znaczy.

Cała relacja do przeczytania na innastrona.pl.

Fundacja Równości już odsądzana jest od czci i wiary za styl położenia tej imprezy, i słusznie. My natomiast – tradycyjnie – próbujemy skupić się na pozytywach, których nie brakowało. Nawet jeśli jej sprawcą nie był główny organizator. A może właśnie dlatego.

W zasadzie nie mamy nic do dodania poza tym, że szło się fantastycznie, chociaż niesienie 9-metrowego bannera (jak widać powyżej) znacznie ogranicza a wręcz uniemożliwia ogarnięcie całości. Chociaż osłania skutecznie od słońca, to całość obejrzeliśmy dopiero po powrocie do domu, w internecie.

Kto ciekaw, niech obejrzy jeden z najciekawszych albumów na fesjbuku, autorstwa Salvadora Zynova, z niezwykle klimatycznymi fotkami, jak na przykład te:

Wszystkie zdjęcia w tym poście: Salvador Zynov (kontakt)

FILM: A Single Man (Samotny mężczyzna) ****

Od wczoraj w kinach „Samotny mężczyzna”.
Z tej okazji QueerPop.pl na Innej Stronie pisze gościnnie obszerne omówienie, w tym m.in.:

Tom Ford zrealizował film, który tętni nie tylko biciem serca George’a, ale także swoim własnym, podskórnym życiem. To nie tylko uniwersalna opowieść o przeżywaniu bólu po stracie ukochanego, o potrzebie bliskości, ale także o represjonowaniu i tłamszeniu tego bólu i potrzeb w obliczu społecznych i psychologicznych realiów.

W pierwszej scenie bohater filmu objaśnia, ile trudu kosztuje go przygotowanie się do codziennej roli, założenie maski George’a, jakiego wszyscy spodziewają się zobaczyć. Owszem, to także mniej lub bardziej świadome doświadczenie, znane każdemu. Owszem, nie bez znaczenia pozostaje fakt, że bohater filmu jest Anglikiem, który powściągliwość ma we krwi. Rozstrzygającym kryterium pozostaje jednak, że jest gejem: obcym, niewidzialnym dla sąsiadów, nieistniejącym dla rodziny. Nie może upomnieć się o swój ból, nie narażając się na śmieszność, ostracyzm, agresję, odtrącenie.

Odtrąca się więc sam, konsekwentnie, przez lata, jeszcze za życia Jima – w swoim szklanym domu konstruują hermetyczny, dwuosobowy świat, ostoję własnego szczęścia i równowagi. Kiedy zabraknie drugiej połowy i jej wsparcia, nie sposób wyrwać się z jednoosobowego cierpienia, jedynym pomysłem wydaje się George’owi dołączenie do ukochanego.

To może nie jest wstrząs na miarę Brokeback Mountain, ale na pewno wielkiej urody, ważny film, który warto zobaczyć, już choćby dla samego Colina Firtha.

całość recenzji na innastrona.pl

PREMIERA TYGODNIA: Queer Casting

Na premierę Queer Castingu wybrałem się po latach psioczenia na brak gejowskich inicjatyw parascenicznych w Polsce. Nie miałem dotąd okazji zweryfikować nadmorskich poczynań Sebastiana Dorosińskiego w sopockiej Faktorii, ucieszył zatem fakt, że postanowił zawitać ze swoją mini-sceną do stolicy. Zapowiedź, że w niewielkiej przestrzeni klubu Galeria będziemy mieli do czynienia z wydarzeniem musicalowo-komediowym brzmiała szumnie, jednak można się było spodziewać, że bliżej mu będzie do kabaretu. Tymczasem skończyło się na udramaturgizowanym wieczorze karaoke, z wszelkimi tego gatunku zaletami i – niestety w większości – wadami.
Po pierwsze: dramatycznie nierówny poziom, tak repertuaru, jak i wykonania. Jedna postać Gertrudy, od początku do końca konsekwentnie zbudowana przez Małgosię Gertner, i doskonale wyśpiewana, od razu punktuje całą resztę zespołu, która może od niej już tylko mniej lub bardziej odstawać. Nie wszystkie braki warsztatowe da się wyrównać wdziękiem osobistym – i odwrotnie. Do jaśniejszych punktów zaliczyć należy niewymuszenie przegięty wdzięk Piotra Mazurkiewicza, dynamizm Roberta Dobosza czy stoicki wdzięk Zosi Gembskiej. Zupełnym nieporozumieniem trąci wspieranie się na premierze ściągą z tekstów. Do rangi gwiazdy na tle niektórych wykonawców urastała dziewczyna, która wpuszczała widzów do klubu, a w przerwie przejęła rolę klasycznej dworcowej babci klozetowej, improwizując rozmowy z kolejnymi klientami. Niestety, ona na scenie nie występowała.
Mimo istnienia osi dramaturgicznej (przebiegły producent telewizyjny prowadzi z żoną eliminacje do musicalowej wersji Queer as Folk), piosenki często pojawiają się ot tak, wcinając się w rozwój wydarzeń, jakby dla samego pochwalenia się pomysłem na kolejny pastisz. Skutek w postaci stylistycznego miszmaszu  podczas ponad dwóch godzin występów (nie licząc 30-minutowej przerwy) nadwyręża cierpliwość widza i obraca się przeciw samym wykonawcom – z założenia zmysłowa wersja przedwojennego „Seksapilu” wypada zupełnie nieprzekonująco, zapewne także z uwagi na zmęczenie chłopięcego trio.

chłopięce trio – Seksapil, to co was podnieca…

Innym karaokopochodnym piętnem i niedopatrzeniem reżyserskim jest brak łączności między postaciami, które często mówią i śpiewają do nie wiadomo kogo, bo ani do scenicznego partnera, ani do publiczności. Do najbardziej kuriozalnych należą ‚dramatyczne momenty’ kłótni małżonków-producentów, którzy odkryli wzajemnie zdrady, poczynione z (nomen-omen) członkami ekipy aktorskiej. W podobnym przedsięwzięciu nie do końca też korzystnie brzmią typowe dla karaoke muzyczne podkłady midi, ale tu akurat można przymknąć oko – ostatecznie to młode i małe przedsięwzięcie, trudno oczekiwać od razu piosenek w jakości studia nagraniowego. Tu oddać trzeba, że jak na Galerię, przez niemal całe 3 godziny udało się na scenie uzyskać zupełnie dobrą jakość dźwięku 😀
Zagadką pozostaje, czemu na miejsce wydarzeń wybrał autor Dworzec Centralny. Pomijając, że zupełnie nieprawdopodobne jest wynajęcie peronu pod podobny cel komercyjny (o akustyce takich miejsc nie ma co wspominać), o wiele trafniejszym wydawałoby się umieszczenie akcji po prostu… w gejowskim klubie, do którego wszak też każdy mógłby przyjść na casting. Większość wykonywanych piosenek obraca się wokół życia klubowego, jedną z kulminacji stanowi hymn wykonany przez przybysza znikąd, seksownego Adama Zdeba, „Twój klub” (na kanwie feelowego „Mój dom”). Także inne wątki i postaci swobodnie mogłyby znaleźć zaczepienie w przearanżowanych realiach.
Czegóż dowiadujemy się jednak z satyrycznej warstwy przedstawienia o warszawskim życiu klubowym, które dla autora ewidentnie kończy się na trzech miejscach na krzyż? Że w Utopii wszyscy w kosztownych metkach, koafiurach, i z furami, ale tak naprawdę klub zapełniają ludzie puści, niczym drogie dzbany („Gdybym był w Utopii”). W Toro wszyscy próbują udawać, że są w Utopii; w Fantomie jest duszno i ciemno, w Rasko zaś prawdziwych lesbijek już nie ma, tylko ciotowisko i nieustający festiwal kukieł, czyli zramolałych dragqueens, które nie wiadomo za czym wciąż wylewają na scenę morze łez. Zapewne dlatego, że przekroczyły próg trzydziestki, po której – jak wiadomo – zaczyna się zaawansowana starość.
O stolicy dowiadujemy się jeszcze, że tu swoje zrobili tutejszy portal i Biedroń, a Żoliborz jest różowy i aktywny. Tym ostatnim sformułowaniem autor szczególnie trafił w gusta części publiczności, najgłośniejsze owacje wzbudzały bowiem wszelkie, grubo ciosane aluzje analno-oralne. Doskonale przystaje to do mentalności bohaterów, dla których jedynym źródłem informacji oraz gróźb wydaje się publikacja na Pudelku.
W doborze utworów (podobno 36) otrzymujemy przekrój przez dekady polskiej piosenki, od klasyków: Grechuty, Połomskiego i Rodowicz, przez Geppert, Big Cyc, aż po Ivana i jego „Czarne nogi” czy discopolowy „Lubrykant Fa” Marka Kondrata. Do udanych parafraz zaliczyć można „Dziś prawdziwych lesbijek już nie ma”, „Gdzie się podziały tamte pikiety”, czy poświęcone randkom w ciemno „Nie dokazuj miły, nie dokazuj”. Nie brakło jednak prób nietrafionych i niezbornych, a momentami zdawało się, że gejowska rozrywka polega głównie na upchnięciu w każdej linijce tekstu kilkakrotnie słowa „gej”, i żeby każdy jeden był bardziej przegięty od drugiego.

musicalowa scena łóżkowa

Owszem, kabaret operuje kliszami, przejaskrawia i przegina, i za próbę i wysiłek podjęty przez Dorosińskiego i jego zespół z pewnością należą się wyrazy uznania. Bardzo cieszy, że na polskim nieurodzaju środowiskowej twórczości czysto rozrywkowej pojawiają się kolejne projekty. W tym wypadku przydałoby się jednak także sporo pokory w selekcji materiału – już samo skrócenie przedstawienia do jednego aktu zdecydowanie wyszło by Queer Castingowi na dobre i na pewno pozwoliło podobnym nakładem pracy uzyskać dużo bardziej satysfakcjonujące rezultaty. Sam autor przedsięwzięcia raczej tego nie dostrzega, skoro już na premierze zapowiedział część drugą spektaklu. Oby udała się bardziej, bo póki co widzów pozostawiono z poczuciem, że faktycznie uczestniczyliśmy w castingu, i prawdziwe przedstawienie jeszcze przed nami.

Queer Casting
scenariusz i reżyseria:
Sebastian Dorosiński
występują:
Edyta Królik, Sebastian Dorosiński, Robert Dobosz, Marek Gabrych, Adam Mikołaj Zdeb, Sebastian Kowalczyk, Małgosia Gertner, Jola Nowak, Zosia Gembska, Piotr Mazurkiewicz, Jacek Kopański
premiera: 30 listopada 2009 r., klub Galeria (Hala Mirowska)
kolejne spektakle: 7 i 14 grudnia 2009 r., klub Galeria
źródło zdjęć z prób spektaklu Faktorii Milorda
inne recenzje spektaklu:  gay.pl, gayx.blox.pl

Innastrona: Zrobić wszystkim dobrze i kulturalnie

 Colin Firth w scenie z filmu A Single Man

Inna strona zamieściła queerpopowy tekst o zamieszaniu, jakie wywołały dwa niezależne wydarzenia kulturalno-rozrywkowe, w tym doskonale oceniany przez krytykę, niecierpliwie oczekiwany debiut filmowy Toma Forda: 

Pod ostrzałem od jakiegoś czasu znaleźli się twórcy i dystrybutorzy nagrodzonego w Wenecji filmu A Single Man, w reżyserii Toma Forda (Złoty Lew dla Colina Firtha oraz Queer Lion od jury LGBT). Uważni obserwatorzy, których nie brakuje w internecie, wytknęli kampanii reklamowej filmu stopień, w jakim starannie pomijany jest fakt, że jego bohaterem jest gej. Na wszystkich materiałach graficznych Firthowi towarzyszy Julianne Moore, za niewiele mówiący uznano zwiastun filmu i kolejne wersje plakatów. Czy fakt, że film nakręcony został przez znanego homoseksualnego designera, na podstawie powieści znanego homoseksualnego pisarza, którego bohaterem jest profesor, zmagający się ze śmiercią swojego homoseksualnego partnera, jak wielu gejów w ostatnich dekadach, jest wystarczający, by uznać film za gejowski? Tak reżyser, jak i szefowie firmy dystrybucyjnej zbywają wszelkie pytania wprost.

 krytykowany plakat do filmu A Single Man

 krytykowany zwiastun filmu A Single Man

czytaj całość na innastrona.pl

FACEBOOK: QueerPop z duchem czasów

Ten chłopiec u góry nazywa się Chris Hughes i w wieku 26 lat jest gigantem komputerowym. Znalazł się w podsumowaniu roku 2009 na liście 100 najważniejszych osób LGBT amerykańskiego magazynu OUT (szerzej na ten temat pisaliśmy na Innej Stronie). Ostatnio zasłużył się jako pomysłodawca i motor internetowej kampanii Baracka Obamy, wcześniej jednak przyczynił się do powstania jednego ze społecznościowych fenomenów internetu jaki znamy. Jest jednym z czterech twórców Facebooka.
Przyznać musimy, że to faktycznie miejsce, które sprawdza się jako platforma bieżącej wymiany myśli, zawiązywania inicjatyw, poznawania dusz pokrewnych w postrzeganiu świata. Tu informacje rozprzestrzeniają się z szybkością wirusa.
Oczywiście piszemy to wszystko, by na koniec dodać, że QueerPop ma rzecz jasna na FB swoją reprezentację, której funkcjonowanie w pełni potwierdza, co powyżej. Po tygodniu od upublicznienia, wizytówka QP ma już ponad stu czytelników (dzięęęęki i cmok), tu dopisywane są komentarze, oceniane artykuły. Oprócz artykułów z bloga, tu też lądują materiałki, filmiki, zdjęcia, bieżące refleksje, które nie urastają potem do rangi całej blotki. Co mniej więcej się dzieje, możecie także tutaj obserwować w prawym panelu za pośrednictwem kolejnego cudu, twittera.
Najlepiej jednak odwiedzić nas bezpośrednio na Facebooku, i dopisać się do listy fanów, by w ten sposób najpełniej uczestniczyć w queerpopowym strumieniu refleksji i wydarzeń. Naprawdę warto.

PRASA: Newsweek – Muzeum Narodowe spenetrowane

tekst opublikowany na innastrona.pl. zobacz ocenę i komentarze >>>

Zapewne z okazji Święta Narodowego obudził się kolejny bulwersant, przerażony reinterpretowaniem Kultury i zawłaszczaniem jej przez homosiów (tu ukłon w stronę Janusza K.-M.). Kto jeszcze nie wie, przypominamy: Muzeum Narodowe w Warszawie zamierza rękoma dr. Pawła Leszkowicza* przeczesać swoje zbiory i latem przyszłego roku powyciągać na światło dzienne dzieła o potencjale homoseksualnym. Wszelkie egzemplifikacje, podteksty, motywy oraz motywacje – mile widziane, zwłaszcza około Europarady 2010 – marketingowo ruch iście imponujący.

Mile widziane rzecz jasna nie dla wszystkich, już dzień po zaanonsowaniu wystawy odbrzdąknęły coś nożyce czyjegoś dziennika (nie, nie podlinkujemy do nich :D), posypały się lamenty i Skargi (tu nie podlinkujemy tym bardziej). Oto jednak po miesiącu odezwał się głos głębszy – pretekstem do obszernej wypowiedzi stał się zapewne mail od muzealników, przybliżający ideę wystawy. W odpowiedzi na te idee, Newsweek odpowiada piórem Szymona Hołowni:

Doktor Leszkowicz ma niezwykłą wrażliwość, która pozwala mu widzieć geja nawet tam, gdzie inny widzi drzewo, ptaka, kamień. Oto Dawid i Goliat. Opowieść o słabszym, który sprytem pokonuje silniejszego? A może dwóch gejów, którzy brzydko się bawili, no i jeden stracił głowę? Czytam doktora Leszkowicza i zachodzę w głowę: gdzie ja miałem oczy? Skoro święty Sebastian przeszyty strzałami to penetrowane męskie ciało, zrobię wystawę o fetyszystach (patron: męczony na rozpalonej kracie św. Wawrzyniec Diakon). Święty Franciszek, u którego stóp maluje się na obrazach czaszkę, otworzy nam biennale nekrofilów. Święty Błażej? Mmm, lubieżne ciarki już chodzą po krzyżu. W jego święto w kościołach gardeł wiernych dotyka się dwiema świecami…

Hołownia strzela na oślep, przeciwstawiając nadmiernie skupionym na swej seksualności gejom ludzi poczciwych, którzy nie mieli czasu na zgłębianie pederastycznych obsesji, bo zajęci byli studiowaniem Matejki i Caravaggia – nie wiadomo w czym to się wyklucza, a przykład Caravaggia jest akurat więcej niż chybiony 😀

O wiele zabawniej robi się, gdy w zacytowanym fragmencie zestawia gejów – a jakże – z nekrofilami. Jak widać, jedna koza wiosny nie czyni. Co ma na myśli pisząc o ‚akcie lesbijskim w temperaturze jajecznej’ – doprawdy, trudno zgadnąć.

czytaj dalej na innastrona.pl

* kropka po skrócie dr tym razem i póki co jak najbardziej uzasadniona 😀

Innastrona: Warszawa wyoutowana

Dzisiaj Innastrona.pl opublikowała test Marcina Pietrasa, omawiający wydaną na początku miesiąca książkę „HomoWarszawę – przewodnik historyczno-kulturalny”.

Zapewne jest „HomoWarszawa” dziełem wielce niekompletnym, nosi piętno subiektywizmu i słabości wszystkich prac zbiorowych. Jednak jak trudnym zadaniem okazuje się wyważona prezentacja tęczowej strony stolicy we wszystkich jej niuansach dowodzi ostatni rozdział, w którym znane osoby wypowiadają się na zadany temat: czy Warszawa jest homofriendly? Z odpowiedzi gejów i lesbijek pokroju m.in. Marty Abramowicz, Roberta Biedronia, Rysi Czubak, Żakliny, Jacka Kochanowskiego, Ygi Kostrzewy, Krystiana Legierskiego, Macieja Nowaka, Rafalali, Sławka Starosty, czy Bartosza Żurawieckiego wyłania się obraz niejednorodny, chwilami sprzeczny, i pośrednio potwierdzający tezę, że w takim miejscu się żyje, jakie się sobie samemu stworzy. „HomoWarszawa” należy więc uznać za wizję miasta jako wypadkową siedmiu stołecznych osobowości i ich najbliższego otoczenia. To ich ogląd metropolii, w której jako gejom i lesbijkom przyszło im żyć, a jednocześnie zaproszenie do dyskusji, weryfikacji i uzupełnień, bo przecież nie jest to wizja jedyna.

Całość na innastrona.pl.
Książkę nabyć można w księgarniach (m.in. Matras) oraz tutaj.

Google your past! Niemiec i Wałęsa w pakiecie.

Znów kładę się o jakiejś kosmicznej porze, ledwie ślipię jeszcze cokolwiek na monitorze, ale naprawdę, wzruszenia przykuły mnie do maszyny, że aż mi się w środku coś poprzewracało do góry nogami (w pozytywnym znaczeniu tego słowa).

No bo jak tu się nie poruszyć, kiedy nagle człowiek o te kilka lat wstecz wyląduje. Ile razy mieliście wejście typu: była kiedyś taka strona, potem ją zlikwidowali, nawet nie pamiętam nazwy.
No więc chcieliście, to macie. Kto pamięta – wspomni, a młodzieży nie zaszkodzi popatrzeć, jak to drzewiej bywało. Wiedzieliście, co gugiel odwalił na swoje urodziny? Udostępnili wyszukiwarkę z przeszłości wg stanu indeksowania ze stycznia 2001 roku. Ok. To nie dekada, ale ponoć najstarzej, jak można.

No więc pykam sobie, pyku-pyk, a tu się okazuje, że dzięki innej maszynce, mogę sobie te strony nie tylko wyszukać, ale – chlip – obejrzeć. Niektóre w wersjach późniejszych, nawet z 2002 r., często bez grafiki, ale co tam!, trafiłem na dawno zapomniane witryny i strony, i teksty, kiedyś dla mnie najważniejsze na świecie, takie co w pięciu kompach po drodze poginęły.
Oj, już na początku niejedna łezka się w oku zakręciła. Po wrzuceniu hasła ‚gej’ na pierwszym miejscu – a jakże – Innastrona.pl, Gejowo miga, ale gdzieś na szóstym, i to nie z główną stroną, tylko z hostowanym Gej jaki jest… (nota bene w tamtym momencie zamkniętym). Jak już dogrzebać się do startówki (21. wynik), to okazuje się, że i zdjęcia ostały się na serwerach.
No i… to by było na tyle. A już w kwestii portali na pewno, ale co tam – już klikasz, jak za starych czasów, na pierwszym pececie z dyskiem 500 MB uczepionym do modemu, który dzisiaj na wejściu rozwaliłbym bez pytania siekierą.
Nie jestem ostatni naiwny. Wiem, jakim to wszystko kosztem, te rekonstrukcje to archeologia przyszłości ale jednocześnie totalna inwigilacja itepe, w końcu bez większego trudu wyciągam cudze wpisy na forach sprzed sześciu lat! Kiedyś pewnie gugla w końcu się za to zabierze i cały świat swoimi tajemnymi zasobami i prywatnymi informacjami wycycka jak ta lala. Ale dzisiaj to normalnie kocham globalizację, za takie anonsiarskie perełki z 4.12.2001:

INFORMUJE wszystkie ciotunie z Warszawy ktore ściemniajac na czat swoj brak foto tłumacza „brakiem scanera” i „nie znaniem sie na komputerach” ze w centrum Warszawy na ulicy Pulawskiej 3 przy Pl.Unii Lubelskiej w KODAKU skanuja zdjecia do formatu *jpg na Twoja dyskietke w ilosci sztuk pieciu za cale 5 PLN /piec zlotych/.Cala akcja trwa ok 6 minut i masz juz swoja elektr wersje pysia.Teraz jest zimno wiec nie wyciagaj ludzi zeby sie spot na miescie…daj fotke!

I tak już mi zostało do rana. Nie mam siły się rozpisywać, niech każdy se tę podróż prześmiga według własnych potrzeb. Tylko kiedy się już wyśmiejemy z archaicznych technologii za 5 złotych i fatalnego pozycjonowania dużego portalu, może się okazać, że dużo znajdziemy rzeczy przygnębiająco aktualnych.
Dwa przykłady z brzegu.


Wejściówka Innastrona.plPo Paradzie 2001 – jak daleko Polsce do równości? Z gratulacjami dla Sz.P. Sz. Niemca, który dziś ciąga się z organizatorami parad po sądach.*


koosie pisze z okazji poprzednich wyborów prezydenckich w Obserwatorze**, że Wałęsę trudno posądzić o komunizm. Dalej coś, że na szczęście minister Kaczyński nie kandyduje. A jednak, wystarczyło poczekać. Na jedno i drugie.

* W kwestii tendencji Sz.P. Sz. Niemca do kompromitowania się: o ile się pisze we własnej badziewiastej biografii o ptakach na dupie, że się samemu, jak prawdziwa księżniczka, postanowiło z organizowania parad wycofać, to chyba nie przystoi kilka miesięcy później na cały świat piskać, że się zostało wyślizganym bez mydła, i teraz kasa na stół, bo jakieś straty moralne. Jeśli nie przyzwoitość, to chociaż konsekwencja.