FILM: Sekret Saszy ★★★1/2

Sasza dorasta w Kolonii, w emigranckiej rodzinie z Czarnogóry. Matka. która wraz z rozpadem Jugosławii porzuciła z mężem ojczyznę, wielkie nadzieje pokładają w obiecującej karierze pianistycznej syna. Nie wiedzą, że ten zakochał się beznadziejnie w swoim nauczycielu fortepianu. Sasza starannie ukrywa swoje gejostwo przed bratem i rodzicami, pozorując, że spotyka się ze swoją chińską przyjaciółką. Jednak gdy okazuje się, że profesor Weber wyjeżdża na stałe do Wiednia, musi szybko coś przedsięwziąć, by uratować swoją miłość. Utrzymanie pozorów stanie się jeszcze trudniejsze.

zwiastun filmu

Ocena Queerpop ★★★1/2
Klasyczna opowieść o dojrzewaniu nastolatka do zaakceptowania swoich uczuć i do ujawnienia, wzbogacona o wątki wyobcowania emigranta w sprzyjającym, kosmopolitycznym, ale jednak wciaż obcym świecie. Film równie wiele uwagi poświęca procesowi comingoutu syna, co rozterkom niezasymilowanej do końca, tradycjonalistycznej rodziny, zwłaszcza poczuciu przegranej starszego pokolenia, które niegdyś porzuciło obiecujące życie w ‚starym’ kraju. Pięknie sfotografowana, wyważona, ciepła opowieść, zgrabnie mieszająca dramat z elementami komediowymi. Przyzwoite aktorstwo, dobry scenariusz i energetyczna muzyka sprawiają, że film tworzy spójną, niebanalną całość.


Sekret nastoletniego Saszy poznajemy już w pierwszych scenach filmu – gdy podczas postoju w drodze powrotnej z wakacji w rodzinnej Czarnogórze, pod wpływem przelotnego spojrzenia ojca zrzuca w panice z półki w sklepie magazyny gejowskie. Po czym – jeszcze bardziej zestrachany – jeden kupuje. Niedługo później odnajdą go w jego plecaku celnicy, a jego zdenerwowanie skomentują krótkim „dla Serba to poważny problem”.

Nie bez racji: rodzice Saszy od dwudziestu lat mieszkają w kosmopolitycznej Kolonii, jednak jak to z pierwszym pokoleniem emigracji bywa – żyją przeszłością, przywiązaniem do tradycyjnego porządku, sercem i jedną nogą w ojczyźnie, wciąż rozprawiając o powrocie przy każdym śniadaniu. Matka pracuje chałupniczo i pomaga mężowi w prowadzeniu małego pubu, z trzema stałymi bywalcami na krzyż, wielkie nadzieje oraz większość finansów pokładając w rokujących karierach synów: wioślarskiej i pianistycznej.

Oni sami – od urodzenia chowani w Niemczech – nie znają patriotycznych tęsknot, chwilowo ich największą bolączką są awantury z ojcem o tatuaż na ramieniu, choć mimo pozornego luzu też nie czują się w Kolonii do końca ‚u siebie’. Nie bez kozery ich najbliższą koleżanką jest Jiao, córka imigranta z Chin, skrycie kochająca się w Saszy.

Ten jednak zupełnie tego nie dostrzega, ma własny sercowy problem – zakochał się w swoim nauczycielu fortepianu. Do Kolonii wraca jak na skrzydłach: wprawdzie za chwilę czeka go ciężki egzamin do konserwatorium muzycznego, ale przecież szykuje się do niego pod okiem ukochanego profesora. Ten jednak oznajmia, że dostał wymarzoną pracę i lada dzień przenosi się do Wiednia. Świat Saszy w jednej chwili wywraca się do góry nogami, a rozpacz popchnie go do kroków, o jakie jeszcze przed chwilą by się nie podejrzewał.

Nietrudno wyobrazić sobie perypetie, jakie wynikną z desperackich zabiegów zakochanego po uszy, impulsywnego nastolatka, który rzuci się do walki o swoją miłość, jednocześnie próbując zachować przed rodziną wszelkie możliwe pozory. A to niełatwe, bo podejrzliwie obserwują go wszyscy: matka, dla której studia muzyczne Saszy są spełnieniem jej własnych ambicji i marzeń o ucieczce do ‚lepszego świata’; porywczy ojciec z obsesją na punkcie męskości syna, któremu wybaczyć można wiele, dopóki uprawia sport i spotyka się z dziewczynami; i wreszcie wrednawy starszy brat, który jako pierwszy zgadnie, że oficjalne zapewnienia o związku z Jiao to zwyczajna ściema. Szybko zrobi z tego odkrycia użytek, bo jemu akurat drobna Chinka bardzo się podoba.

Każdy w tym filmie ma swój sekret, swoją rację i swoje emocje. Pokolenie emigrantów żyje poczuciem porażki, ich relacje podszyte są wzajemnymi pretensjami, zabiegają więc, by ich dzieciom w nowym kraju ułożyło się lepiej, są kontrolujący i nadopiekuńczy. Problem w tym, że – jak to z rodzicami bywa – gdy ojciec i matka wypowiadają sakramentalne ‚mój Sasza!’, mają na myśli zupełnie co innego. A on sam w sekrecie chwilowo myśli tylko o jednym, i też zupełnie innym. Zderzenie tych wszystkich oczekiwań doprowadzi do prawdziwie dramatycznych wydarzeń, po których wszystko trzeba będzie ułożyć od nowa.

„Sekret Saszy” opowiada historię nienową i niekoniecznie odkrywczą, toczącą się utartymi torami w przewidywalnym kierunku. Tym bardziej liczy się nie tyle ‚co’ ale ‚jak’, które ten akurat film wyróżnia zdecydowanie pozytywnie. Mimo wagi życiowych rozterek i konfliktów – podlany jest sporą dozą ciepłej ironii, nie stroni od wzruszeń, ale pozbawionych taniego sentymentalizmu. Niuansuje humor, balansując na pograniczu komedii, czasem nazbyt slapstickowej, gdy do akcji wkracza niezbyt rozgarnięty szwagier z prowincji, przywieziony do Niemiec do pomocy przy remoncie łazienki. Scenariusz nie popada jednak w generalizacje i łatwe uproszczenia, nawet problem tożsamościowy zyskuje dodatkowy kontekst – Sasza zmaga się ze swoją ‚odmiennością’ nie tylko w wymiarze seksualnym. Na propozycję Jiao pójścia do klubu gejowskiego w pierwszym odruchu odpowie: ‚Przecież nie jestem Niemcem’. W odpowiedzi usłyszy: ‚To tak jak ja’.

Todorovič zgrabnie splata wątki i racje, pozwalając każdej z postaci mówić swoim językiem (chorwackim, niemieckim, chińskim) oraz zyskać pełnokrwisty wymiar, w dużej mierze dzięki staraniom doskonałej obsady. Przystojny Saša Kekez w tytułowej roli – jeszcze chłopiec a już mężczyzna – świetnie oddaje emocjonalne rozchwianie i proces przyspieszonego dojrzewania swojego bohatera. Na oklaski zasługuje Pedja Bjelac w obronie patriarchalnego ojca, któremu w najgorszych momentach potrafi nadać rys czułości i tęsknoty. Zelka Preksavec trwa wycofana u boku męża, ale gdy trzeba stając zdecydowanie w obronie swoich racji i bezpieczeństwa dzieci. Szkoda tylko trochę, że Tim Bergmann nie dostał możliwości pogłębienia postaci nauczyciela, choć i jemu daleko do jednoznaczności.

Na wyróżnienie zasługują też energetyczna muzyka z motywami bałkańskimi i piękne plastycznie zdjęcia – najlepszy z powodów, by na film wybrać się do jednak kina, nie ograniczając się do Internetu czy czekania na DVD. Tak czy owak to nie będzie seans stracony: „Sekret Saszy” to słodko-gorzka coming-out story na poziomie, za który kiedyś publiczność pokochała „Wspaniałą rzecz” czy „Zejdź na ziemię”.

[recenzja ukazała się na portalu innastrona.pl]


 

Sekret Saszy (Saša)
komediodramat, Niemcy 2011, 102′
scenariusz i reżyseria: Dennis Todorovič
wystepują: Saša Kekez, Pedja Bjelac, Tim Bergmann, Zeljka Preksavec, Yvonne Yung Hee, Ljubisa Gruicic
Polska premiera kinowa – 21 października 2011

FILM: LGBT Film Festival – w realu i w sieci

Kadr z filmu Pod prąd
Dzisiaj rusza druga edycja festiwalu filmów LGBT, zapoczątkowanego przez firmę Imago Film przy okazji ubiegłorocznej europarady w Warszawie. To sprawcy zamieszania pod hasłem Czwartki LGBT w stołecznej Kinotece, które ruszyły następnie ze swoim repertuarem (w dużej mierze zaczerpniętym od dystrybutorów MayFly czy Tongariro Releasing) w tournee po kilku innych miastach. Przeglądy odbywały się m.in. w Gdańsku, Poznaniu, Katowicach, Łodzi.
Tym razem festiwal odbędzie się niemal jednocześnie w różnych miejscach (1-7 kwietnia, nieco później w Łodzi). Przesunięcie terminu zaznacza usamodzielnienie imprezy i oderwanie od idei wydarzenia towarzyszącego paradzie (której losy w ogóle budzą w tym roku sporo emocji). W samej stolicy termin projekcji wypadł o tyle niefortunnie, że w tym samym czasie odbywają się rozchwytywane Warszawskie Spotkania Teatralne (w edycji podwójnej – ubiegłoroczna nie odbyła się z uwagi na katastrofę Smoleńską).
Pozostaje mieć nadzieję, że fanatycy kina gej/les zdołają pogodzić udział w obu imprezach. Nie będzie to aż tak trudne, jako że repertuar tegorocznego festiwalu oparty jest po części na filmach prezentowanych już wcześniej w Polsce (Bańka mydlana, Od początku do końca, Nie potrafię inaczej, Dzieci Boga). Do premier godnych polecenia na pewno zaliczyć można otwierający festiwal Pod prąd czy 80 dni (opisy wszystkich filmów na stronie organizatora), w Warszawie warto zarezerwować czas na niedzielę wieczór, kiedy pokazane zostaną dwa nowe filmy – Braterstwo i Trzy welony.
Kadr z filmu Braterstwo
Komu jeszcze mało, może wybrać się do Łodzi na firmowany przez Tomasza Raczka festiwal Philips Cinema Mundi, gdzie z kolei na odcinku LGBT królować będzie dotychczasowa oferta Tongariro (Nić, Podaj mi dłoń, Zabiłem swoją matkę, Dom chłopców), premierowo pokazany zostanie film Dźwięki ciszy.
Komu zaś nie po drodze do Kinoteki czy innych kin, goszczących festiwale, może po części wynagrodzić sobie tę niemożność w najbliższy weekend, nie wychodząc z domu: w porozumieniu z internetową platformą Iplex.pl LGBT Film Festival 2011 obecny jest także online. Jednakże zaledwie połowa z dziesięciu oferowanych tytułów pokrywa się z programem festiwalu w realu, a z nowości zobaczyć można tylko jeden – Pod prąd. Jako bonus dorzucony został tytuł nigdy jeszcze w Polsce nie pokazywany, 200 dolarów.
Co prawda prezentacja filmu otwarcia festiwalu w tym samym czasie online za darmo trąci nieco strzałem w stopę, ale dla widzów tym lepiej – tym bardziej, że program imprezy to w dużej mierze zapowiedź wydania większości tytułów na DVD (stąd nie tak już zaskakująca obecność na liście Bańki mydlanej czy Od początku do końca, a online – zgranego przez telewizję do cna filmu Maximo Oliveiros rozkwita). Dla Iplexa nadchodzący weekend to z kolei testowa jaskółka, którą firma zmierzyć chce zainteresowanie filmami LGBT – platforma zamierza od jesieni na stałe wprowadzić repertuar gejowsko-lesbijski do swojej oferty.
Kadr z filmu Dzieci boga

FILM: Tongariro i różowe masy – Pietras vs. Żurawiecki

Złote Dziecko, Xavier Dolan – przynajmniej co do niego (prawie) wszyscy są zgodni

Onegdaj zapowiadałem, że już wkrótce napiszę więcej na ogólnofilmowe tematy LGBT w kontekście boomu repertuarowego w drugiej połowie 2010 roku. W ubiegły wtorek na łamach Innej Strony ukazał się kolejny spory tekst, podsumowujący kondycję rynku kinowego gej-les, bo o takim chyba możemy zacząć już mówić. Przewodnia myśl całości – co doskonale wyczuła Redakcja i zatytułowała artykuł Gdzie są różowe masy? – zamykała się w smutnej konstatacji, że polscy geje nie są zainteresowani partycypacją w publicznych wydarzeniach kulturalnych, opatrzonych jednoznacznym, pedalskim szyldem. Sprawę dodatkowo komplikuje, że spora ilość jesiennych premier kinowych (zwłaszcza firmy Tongariro) nie przełożyła się na jakość oferty:

Popularne kino LGBT to nisza, której w Polsce jedni geje unikają z powodu metki, a ci bardziej wyrobieni – z powodu jego oferty. to bowiem często produkcje rozrywkowe, na Zachodzie przeznaczone dla określonego obiegu komercyjnego. W dodatku w większości od dawna obecne w sieci, a w związku z tym na projekcjach w polskich domach i przytulnych klubach. Sytuacja wydaje się patowa: różowe masy póki co do kin nie przyjdą, bo w ogóle (z jakich bądź względów) nie uczestniczą w publicznym życiu kulturalnym LGBT, a ci którzy uczestniczą – tym bardziej nie, bo rzeczone propozycje są dla nich zbyt błahe, oni żądają filmów wybitnych, offowych, głębokich, i są na tyle zainteresowani, że zajrzą do Internetu, poczytają i sami znajdą je sobie wcześniej i gdzie indziej – na torrentach lub na Amazonie. [czytaj całość]

Nie zaprzątałbym bloga wciąż tymi samymi troskami aż tak bardzo, gdyby nie doczekały wczoraj – znów na łamach IS – riposty ze strony Bartosza Żurawieckiego. Niekoniecznie odnosząc się do faktu, że w tekście wyjściowym frapuje mnie kondycja rynku kinowego a nie płytowego, a jeszcze bardziej kondycja widzów; oraz nie do końca chyba wczytując się w relacje między przytoczonymi przykładami, Żurawiecki diagnozuje mój styl opisu rzeczywistości jako protekcjonalnie ‚warszawkowy’, marudny, anachroniczny, kapryśny, właściwy zakompleksionym elitom LGBT (?) a mój styl myślenia o masowej rozrywce i kulturze plasuje gdzieś w czasach zaborów. Strach pomyśleć, czego bym się dowiedział, gdyby przemyślał tekst u Abiekta

Nie czuję się na siłach wybierać co barwniejszych fragmentów do zacytowania, zwłaszcza że musiałbym wypunktować sporo niekonsekwencji. Kto poczuł się zaintrygowany tym opisem – zapraszam do lektury tak tekstu, jak i mojego komentarza. Natomiast żeby zamknąć temat doprecyzuję jeszcze ostatnie myśli, bo nie chcę już zaśmiecać forów IS:

Rozpoczęcie działalności komercyjnej wiąże się z ryzykiem niepowodzenia ale także oceny. Fakt, że coś nosi metkę LGBT nie oznacza, że osoby LGBT nie będą tego krytykować, czego Parady Równości najlepszym przykładem. Dostało się ode mnie Tongariro zarówno u Abiekta, jak i na IS, a to dlatego, że oferta, z którą zaczęli, jest moim i wyłącznie moim, po warszawsku protekcjonalnym zdaniem wyrzucaniem niemałych pieniędzy i marnowaniem okazji na mocne (mocniejsze) wejście. Zwłaszcza, kiedy w materiałach prasowych zapowiadało się propagowanie kina dobrego (nie napiszę, że przez duże K, bo to drażni niektórych). Większość moich uwag przedstawiciele firmy mieli zresztą okazję usłyszeć wcześniej na własne uszy.

Cały czas starannie rozgraniczam dwie sprawy: kino i dvd. Uważam, że na płyty omawiana oferta nadaje się doskonale. W tym miejscu zresztą częściej piszę o właśnie takich filmach niż o mainstreamie, bo akurat o nich informacji brakuje. Co do kina: wbrew sugestiom redaktora Żurawieckiego nie oczekuję, że Tongariro czy Imago rzucą się na kosztowne hity rzędu Samotnego mężczyzny czy Brokeback Mountain. Te są na tyle głośne i niezbywalne, że znajdą się inni chętni, więksi dystrybutorzy. Tym ważniejsze, co się zaproponuje oprócz tego i w tym kontekście zastanawiam się po prostu, czy rezygnując z jednych czy drugich Mulligansów czy Scotów, nie warto tych samych pieniędzy przeznaczyć na kolejnego Dolana.

Tak czy owak (i tej myśli zabrakło w tekście na IS, może za dużo ostatnio piszę) pluralizację i eksperymenty z repertuarem – znów: zwłaszcza płytowym – traktuję jako jak najbardziej pozytywne i prowadzące do wykształcenia namiastki rynku produktów gej-les z zalążkami zdrowej konkurencji. Upust optymizmowi (acz umiarkowanemu, bom jak już wiemy marudny i eeeee… kapryśny) dałem w podsumowaniu dekady na Homiki.pl. Już widać, że wkrótce przed nami kolejne premiery, tym razem rokujące ciekawie. Na pewno napiszę jeszcze o Pod prąd, Dzieci boga, Wszystko w porządku i paru innych tytułach. Nie wiadomo, czy także od Tongariro, bo – póki co – oficjalnie nie zapowiadają nic.

Mam nadzieję, że to tylko pauza na głęboki oddech po męczącym starcie, i że Dolan dał im zarobić na ciąg dalszy. Bo – wbrew pozorom – życzę im jak najlepiej.


Nić – kino ładnych ciał i kadrów

PS. Koniec końców znalazłem jednak swój ulubiony fragment tekstu Żurawieckiego:

Rywalizacja jest patriarchalna i heteronormatywna. (…) Z zamiłowaniem do hierarchii wiąże się tez kolejny problem, mianowicie kompleks tęczowych elit wobec mainstreamowych mediów, bo to one przecież wyznaczają nowe trendy i porządki. Przejawia się ów kompleks chociażby w bezrefleksyjnym powtarzaniu na branżowych portalach tego, co np. o różnych filmach napisano w wysokonakładowych czasopismach. A jak szczytują nasi prominenci, gdy wymienią ich nazwiska w „Gazecie Wyborczej” czy „Polityce”! Nie mam nic przeciwko obecności w ogólnopolskich mediach, w końcu sam z nimi współpracuję. Ale też dlatego, że wiem, ile w nich ignorancji, manipulacji, kalkulacji, złej woli etc., zdecydowanie odradzam antyszambrowanie w redakcjach wielkich gazet.

I tu już najkrócej jak potrafię: WTF!?

FILM: Smutny gej u Abiekta


Śniadanie ze Scotem – gwiazdkowy hit Polsatu Tongariro

Wczoraj u Abiekcika ukazał się wspólny tekst dwuosobowego tandemu kinowego Szot/Pietras. Na bieżąco obejrzeliśmy sporo z akturalnej filmowej oferty LGBT, ze szczególnym uwzględnieniem oferty zaprzyjaźnionego Tongariro Releasing (Nić, Śniadanie ze Scotem, Pokój Leo, Mulligans, Podaj mi dłoń). Z dyskusji poprojekcyjnych urodziły się konstatacje, nie dotyczące bezpośrednio poziomu samych filmów, ile ich przekazu dla gejowskiej publiczności:

Tongariro przejawia poprzez dobór tytułów niechęć do rozliczenia się z rzeczywistymi trudnościami, z jakimi zetknąć się może (i często styka) osoba homoseksualna. Homofobia istnieje w tych filmach jedynie w dwóch wcieleniach – wyobrażonej, która w zetknięciu z rzeczywistością okazuje się urojona (wszyscy nas tolerują) i homofobii zinternalizowanej. Ta druga pokazywana jest głównie jako niezgoda na własne uczucia, czasem na tyle silna, że prowadzi do sprzeciwu wobec odmienności innych.

Udawanie, że realne problemy nie istnieją, a wszyscy są dla siebie mili to może ciekawa projekcja rzeczywistości, ale sztuczna, naiwna, a nawet niebezpieczna. Z tych filmów wynika przecież, że cały problem wykreowany jest przez gejów, którzy wmawiają sobie i innym, że na świecie jest źle, a przecież – co widać na ekranie – wszyscy są do nich przyjaźnie nastawieni.

Tymczasem ten kij – jak każdy – ma dwa końce: u części heteryckiej widowni może sprowokować wzruszenie ramion – po co przejmować się fikcyjnymi problemami jakichś ciot? Co bardziej świadoma część publiczności też odrzuci te filmy, ale ze zgoła odmiennego powodu: zrażona ich kontekstualnym fałszem. Nie jest przypadkiem, że filmy gejowskie, które dotychczas odniosły w Polsce wymierny sukces mówiły o (mniejszych lub większych) konfliktach, o walce z realnym zagrożeniem, jakie niesie coming-out w wymiarze społecznym i politycznym.

czytaj całość

Jak widać – temat poważny, tekst (uprzedzam) obszerny – do lektury całości zapraszam tu. W uzupełnieniu zapowiedź – kolejny spory tekst na temat szerzej rozumianej oferty kina LGBT w Polsce AD 2010 – już za kilka dni.

FLASHBACK: WAW, Kochanowski, Legierski, Ewa & Gosia, HIV, Depp, Transsmisja 2, Beatles


ojtam-ojtam, zdjęcie tygodnia nie musi być reportażowe. dziś 6 grudnia, pierwsze wejście Mikołaja 🙂



Tematem nr 1 w tym tygodniu – także u nas – były obchody Światowego Dnia AIDS. Żeby już nie zanudzać, tym razem zupełnie o czym innym.

W listopadzie ukazał się pierwszy numer warszawskiego, kulturalnego miesięcznika WAW, wydawany przez fundację Uptown dobrze znanego Mike’a Urbaniaka. Jeśli dobrze rozumiemy, z ambicjami; w każdym numerze pojawiać się będzie też tematyka LGBT. Cykl dużym kopem zainaugurował równie znany (albo i znańszy? znany inaczej?) dr Jacek Kochanowski, zadając odnośnie stolicy fundamentalne pytanie: dlaczego w Warszawie nie nawet zalążka gejowskiej dzielnicy? Oto kluczowe akapity artykułu Gdzie jest Soho?:

Nie ma dzielnicy, nie ma społeczności. Jest „branża” lub „środowiko”. Oba terminy mają wydźwięk raczej pejoratywny. (…) Większość warszawskich lesbijek i gejów głęboko uwewnętrzniła antyhomoseksualną paranoję i gotowa jest zaciekle zwalczać na forach internetowych zwolenników „afiszowania się”. Ideę miasteczka gej/les w Warszawie zapewne potraktowaliby jako co najmniej niesmaczną, kojarzącą się jedynie z gettem. Jej funkcję wspólnototwórczą zbyliby wzruszeniem ramion. Nie potrzebują wspólnoty, tylko świętego spokoju. A tę gwarantuje niewidzialność.
Warszawa ma orientację seksualną. Warszawa jest porządnym, bogobojnym heterykiem. Czczącym pamięć swych bohaterów w kolejnych muzeach. Dogadzającym sobie stadionami, gdzie może ryczeć (…), upamiętniającym papieża Polaka kolejnymi pomnikami. Warszawskie lesbijki i geje, osoby bi- i transpłciowe świetnie się w takiej hetero-Warszawie czują. Wolą udawać przed sobą, że to jest także ich miasto. Wydarcie choćby kawałka przestrzeni miejskiej i urządzenie tam czegoś „swojego” wymagałoby przecież rezygnacji z wygodnej niewidzialności. „Afiszowania się”.  W Warszawie nie ma lesbijek i gejów. Dlatego nie ma warszawskiego Soho. I nigdy nie będzie. (czytaj całość)

Całość artykułu (oraz pierwszego numeru WAW) do przeczytania tutaj. Linkujemy dopiero teraz, bo wcześniej online udostępniona była wyłącznie część przedwyborcza, poświęcona kandydatom na prezydenta stolicy. Pismo w wersji drukowanej dostępne jest na Chłodnej 25 oraz w Bęcu przy Mokotowskiej 65. Fanpage na FB. Serdecznie zachęcamy!

Pozostałe tematy tygodnia jak zwykle w zajawkach:

Jak widać, tym razem bardziej było kulturalnie, niż politycznie. Na koniec zatem sześć minut słodkości w postaci montażowego klipu z męsko-męskimi tańcami:

I w tym – oraz mikołajowym – duchu: miłego tygodnia!
Miłego tygodnia…

FILM: Na jesień – Tongariro, Gutek, Kinoteka i WFF


kadr z filmu Elvis & Madonna, w repertuarze WFF

Dzieje się ostatnio filmowo, i na razie nic nie zapowiada, że zwolni.

Zaczęło się we wrześniu od inauguracji działalności przez nowego dystrybutora, Tongariro Releasing z Poznania. Firma ma plany tak ambitne, że wypuściła na rynek DVD aż trzy tytuły jednocześnie: kultowego już Shortbusa (nasza recenzja tutaj), klasyka queer cinema, The Living End Gregga Araki,oraz całkiem świeżą sensację ostatnich queerowych festiwali, Pokój Leo (nasza recenzja tutaj). W najbliższych planach – już w tym tygodniu kinowa premiera francusko-belgijsko-tunezyjskiej produkcji Nić, z dawno niewidzianą Claudią Cardinale w jednej z głównych ról. W tym samym terminie, 8 października, wchodzi na ekrany także propozycja Gutek Film – kanadyjska produkcja Wyśnione miłości.

Impetu nie tracą też Filmowe Czwartki LGBT, ostatnio reprezentowane nie tylko w Kinotece, ale także – w zeszły weekend – w Kino.Labie. W ramach ostatnich seansów mieliśmy okazję obejrzeć doskonały film norweski Mężczyzna, który pokochał Yngve, a zaraz potem brazylijski Od początku do końca. Ten ostatni ma ponoć w listopadzie pojawić się w kinach, naszym zdaniem – zupełnie niepotrzebnie. W najbliższy  czwartek, we współpracy z Tongariro, pokazany zostanie wspomniany The Living End. Organizator podkreśla, że Kinoteka – zamknięta teraz przez kilka dni z okazji przygotowań do Warszawskiego Festiwalu FIlmowego – otworzy się specjalnie na ten pokaz. W kolejne czwartki planowane są projekcje Hello, I Am a Lesbian oraz Utopijne marzenia, pokazywane już na festiwalu przy okazji EuroPride.

Skoro już o Warszawskim Festiwalu Filmowym mowa, rzecz jasna nie zabraknie w jego programie propozycji z różowej półki. Warto przyjrzeć się, i ewentualnie wpisać do kalendarza seanse takich tytułów, jak np. najnowszy film Gregga Araki, Kaboom; Na południe Sebastiena Lifshitza, brazylijskie Elvis i Madonna, czy amerykańskie Littlerock. Nie zabraknie też dokumentów: obok Wspomnień nowojorskich Rosy von Praunheim zobaczymy m.in. Wspólnotę miśków, a polską premierę na festiwalu będzie miała niezależna produkcja 50/50 – film zmontowany pśmiertnie z wideopamiętnika młodego mężczyzny, oczekującego w szpitalu na wyniki badań na obecność HIV.

O większości tych tytułów zapewne jeszcze będziemy tu pisać. Póki co klip ze wymienionego powyżej Mężczyzny, który pokochał Yngve, filmu przepełnionego młodzieńczym entuazjazmem, ale też liryzmem, oraz mnóstwem dobrej muzyki. To tytuł ze wszech miar wart uwagi, który poruszył nas ostatnio zdecydowanie najbardziej. Nie tylko dlatego, że rude 🙂