W sobotni wieczór na Warszawskim Festiwalu Filmowym miał miejsce podwójny seans LGBT. Nie wiemy, czy aż tak nie zwróciliśmy uwagi, czy faktycznie tego roku ta ‚sekcja’ imprezy była dużo skromniejsza. Tym chętniej wybraliśmy się na branżowe double feature, zwłaszcza że jednym z pokazywanych tytułów był głośny ‚Zostań ze mną’, okrzyknięty już gdzieniegdzie następcą ‚Zupełnie innego weekendu’, o ile nie samego ‚Brokeback Mountain’. Festiwalowy pokaz miał być jednocześnie przedpremierowym – Tongariro Releasing wprowadza ten film na polskie ekrany już w najbliższy piątek.
I jak to w takich objawionych wypadkach bywa, potwierdziły się obawy, powzięte po obejrzeniu zwiastuna:
Film wpada niestety w większość pułapek fabuł z cyklu ‚moje życie z człowiekiem uzależnionym’, skompilowanych w wariancie tragicznym ‚trzeba zabić tę miłość’. Dramat rozmywa się gdzieś w impresjach kontemplowania miasta i chwil relaksu przy herbacie, zdarzeń mimo dramatyzmu sytuacji jakoś mało dramatycznych.
To jeszcze pewnie nie stanowiło by aż takiego problemu, gdyby nie chybiona obsada głównej postaci – niestety, Thure Lindthardt nie jest aktorem klasy, która pozwoliła by na przykrycie mielizn, czy nadanie rozterkom Erika dramatycznej głębi. A na nim właśnie spoczywa ciężar całości.
Zamiast rozdarcia na ekranie dominuje zestaw stałych grymasów i jojczenie. Paul jest ujmujący w swym niewzruszonym pięknie, niestety, jako że jego ćpuński dramat rozgrywa się głównie poza kamerą, także i on niezbyt wzrusza. Nawet odważne sceny seksu nie są w stanie tchnąć życia w niemrawą opowieść. Zdecydowanie najlepiej broni się muzyka Arthura Russella.
Wszystkie te słabości jeszcze dobitniej ujawnia zestawienie z drugim filmem wieczoru. Belgijskie ‚Za murami’ oparte jest na podobnym motywie – para poznaje się, szaleńczo zakochuje, a potem jeden z kochanków popełnia głupi błąd, który kończy się więzieniem i kosztuje obu bolesną rozłąkę. Ta próba okaże się ponad wytrzymałość szalonego uczucia, i mimo, że obaj nadal się kochają, będą musieli pójść oddzielnymi drogami.
W tym filmie są soczyste sytuacje i krwiste, pełnowymiarowe postaci, ewoluujące wraz z uczuciem, charakterologiczne niuanse pięknie wypunktowane aktorskimi kreacjami. Wygłupy zakochanych śmieszą do łez, a beznadzieja nawoływań pod ceglanym murem chwyta za serce.
Tu także reżyser skupia opowieść na tym, który czeka, ale w tym wydaniu to czekanie namacalnie dojmujące. Tu też jest jeszcze szansa, i jest bolesna decyzja. Jednak rozstanie nie zostanie skwitowane stwierdzeniem ‚zostawiłem u ciebie kaszmirowy sweter, zostaw go u portiera’. Tu po prostu brakuje słów.
O ile tylko czas pozwoli, napiszemy o tym filmie dużo więcej.
W niedzielę dobiegła końca 27 edycja Warszawskiego Festiwalu Filmowego, który w ubiegłym roku dołączył do ‘Kategorii A’ światowych festiwali, stając się jednym z 14 najważniejszych imprez tego typu obok Berlina, Wenecji, Cannes czy San Sebastian. W tym roku w ramach WFF pokazano łącznie 127 filmów pełno- i prawie 100 krótkometrażowych. Odbyło się 5 konkursów: Międzynarodowy (główny), 1-2, Wolny Duch, Krótki Metraż, Dokument. W konkursie głównym startowało 20 filmów, zwyciężyła produkcja polska, „Róża Wojciecha Smarzowskiego. Festiwal zamknął przedpremierowy pokaz najnowszego filmu Davida Cronenberga, „Niebezpieczna metoda”. W katalogu 27 edycji WFF nie zabrakło tytułów z wątkami LGBT – w tej ‘sekcji’ pokazano w tym roku cztery filmy fabularne i jeden dokumentalny. Dla porównania: w 2010 mieliśmy okazję obejrzeć 7 tytułów w odwróconych proporcjach – dwa fabularne oraz pięć dokumentalnych i paradokumentalnych, m.in. o sytuacji osób transseksualnych w Bangladeszu, subkulturze miśków w USA i Europie, czy przemianach społeczności LGBT w Nowym Jorku w ciągu ostatnich trzydziestu lat.
Mógł się więc czuć zawiedziony, kto w tym roku oczekiwał podobnej diagnozy społeczno-politycznej sytuacji osób LGBTQ na świecie. Dokumentalny rodzynek o niezręcznym polskim tytule „Orędownik gejowa” należał do kategorii biograficznej – na szczęście jego bohater, Bruce LaBruce, to postać niebanalna i barwna, a jego portret przekrojowo obrazuje drogę, jaką przez ostatnie ćwierćwiecze przeszedł radykalny, artystyczny ruch gejowski.
zwiastun filmu Orędownik gejowa
Znamienne, że właściwie żadna z fabularnych propozycji nie należała do drapieżnych czy konfrontacyjnych – opowiadają historie intymne, indywidualne losy, osadzone w różnych kontekstach społecznych, jednak z rzadka nabierające wymiaru politycznego. Frustracja i bezradność wobec rzeczywistości zastanej najjaskrawiej dochodzi do głosu w słoweńskim „Odlocie”, jednak i tam na ogólnym poziomie społeczno-polityczno-gospodarczym, bez szczególnych odniesień do sytuacji osób nieheteroseksualnych.
Bycie gejem w tegorocznych filmach (dla literek L i T zabrakło niestety miejsca) miało wymiar zmagań osobistych: ze sobą i własnymi uczuciami, z najbliższym otoczeniem. Młody bohater „Nerwówki” (Islandia) przechodzi drogę od odkrycia swojej orientacji do samoakceptacji; para z „Weekendu” (Wielka Brytania) rozprawia o wadze procesu, jakim jest coming-out; gejowski bohater „Odlotu” (Słowenia) nie czyni ze swojej seksualności atrybutu, za to wciąż zmaga się z przeszłością, kiedy był szykanowany w szkole; dojrzali bohaterowie „Ostatniej rundy” (Chile) walczą o przetrwanie uczucia w świecie nie tyle nawet homofobicznym, ile po prostu nieprzyjaznym.
Był więc tegoroczny przegląd kina LGBT w ramach WFF propozycją raczej dla wielbicieli kina obyczajowego i psychologicznego, niż zaangażowanego czy wręcz politycznego. I jako taki nieźle spełnił oczekiwania – najsłabiej w zestawie prezentował się „Odlot”, poczucie niedosytu pozostawić mogła „Nerwówka”, jednak wszystkie filmy prezentowały dość wyrównany poziom realizacyjny i aktorski.
zwiastun filmu Nerwówka
Szczególnie wyczekiwany dla gejowsko-lesbijskiej publiczności kąsek stanowić mogła sensacja tegorocznych festiwali branżowych, brytyjski „Weekend”, który za niecały miesiąc wchodzi w Polsce na ekrany kin studyjnych. Kameralny, niezależny film, przez niektórych okrzyknięty już na wyrost ‚najlepszym filmem gejowskim wszechczasów’. W plebiscycie publiczności WFF zajął siódme miejsce. Z pewnością jeszcze o nim napiszemy, tymczasem po kliknięciu na ‚czytaj więcej’ parę słów o wszystkich propozycjach LGBT 27 Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
Orędownik gejowa (The Advocate for Fagdom) Francja 2011★★★
Portret skandalisty, artysty transgresywnego, pornografa undergroundu – Bruce’a LaBruce. Jego twórczość: queerzin, krótkometrażówki, muzyka, zdjęcia, performance, filmy fabularne stanowią mieszankę ostrej erotyki, zabawy kiczem i konwencjami, mocno podlaną radykalną diagnozą sytuacji społecznej i politycznej. Z wywiadów, fragmentów dokumentalnych i fabularnych, wyłania się obraz kanadyjskiego chłopca wychowanego na farmie, który trafiwszy do Toronto w drugiej połowie lat 80., zafascynowany ruchem punk, współinicjuje ‘homocore’, z założenia stojący w opozycji nie tylko do kultury masowej, ale także (i przede wszystkim) do uładzonej ‘kultury gejowskiej’. Przed kamerą – obok samego bohatera – wypowiadają się jego aktorzy, współpracownicy, przyjaciele, wychowankowie i koledzy po fachu. Obok scen z najbardziej znanych filmów reżysera, „No Skin Off My Ass”, „Hustler White”, „The Raspberry Reich”, „Super 8½”, oglądamy także fragmenty występów w telewizji kablowej, w których jako wcielenie Judy Garland prowokuje gości w studio jak i przechodniów na ulicy, np. dopytując, gdzie można kupić poppersa. Niewiele dowiadujemy się o prywatnym życiu artysty, który sam opisuje je jako nudne i przeciętne, z mężem u boku, dokonując wyraźnego rozdziału na swoje alter ego publiczne i domowe. „Orędownik gejowa” dokumentuje minioną epokę i ruch artystyczny, nieco na wyrost stawiając LaBruce’a na piedestale obok Gusa van Santa czy Johna Watersa (którzy także wypowiadają się do kamery). Mimo że zaczynali podobnie, Bruce nie odniósł podobnego do nich sukcesu komercyjnego – okazał się zbyt niezależny i niepokorny wobec konserwatywnych wartości, by przedrzeć się do kinowego mainstreamu. W dużej mierze przyczyniła się do tego łatka pornografa, zamykająca drzwi większych studiów filmowych. Z drugiej strony niezbyt się do nich wyrywał – pod ich skrzydłami nie mógłby zapewne kontestować równie swobodnie, jak robi to do dziś…
Ostatnia runda (Mi último round/My Last Round) Chile/Argentyna 2010★★★★
Skrzyżowanie klasycznej opowieści bokserskiej z historią kochanków, walczących o przetrwanie w banalnych realiach codzienności. Samotnik Hugo mieszka w małej miejscowości na południu Chile. Właśnie stracił matkę, z którą mieszkał, oraz pracę w barze, którego szef posądził go o romans z córką. Hugo obserwuje ze swoich okien poranny jogging lokalnego championa bokserskiego, Octavio. Wiedziony fascynacją zjawia się w klubie sportowym. Mężczyźni nawiązują romans i coraz bardziej zbliżają się do siebie. Gdy okazuje się, że ze względów zdrowotnych Octavio musi porzucić ring, postanawiają wyjechać do stolicy, i tam spróbować żyć jako para. To okazuje się trudne w obskurnym mieszkanku przy placu rozładunkowym dla tirów. Zwłaszcza, gdy córka szefa sklepu, gdzie pracuje Hugo, zacznie robić mu wyraźne awanse, a Octavio da się skusić lukratywną propozycją powrotu na ring na walkę, której może nie przetrwać. Już powyższy opis wskazuje, że historia w pewnych aspektach jest więcej niż przewidywalna, jednak wciąga i wzrusza, głównie dzięki przekonującej inscenizacji i aktorom, wiarygodnie rysującym portret pary, która mimo przeciwności losu, trudów i monotonii życia codziennego trwa przy swojej miłości. Pięknie zrealizowany, smutny obraz, w którym para gejów pokazana jest jako niekoniecznie młodzi i atrakcyjni, lecz zwykli, ciężko pracujący ludzie, a wszyscy bez wyjątku fryzjerzy są adeptami i zagorzałymi fanami boksu.
Weekend, USA 2011★★★★
Russell jest wycofanym samotnikiem, pracuje jako ratownik na basenie, obraca się w wąskim kręgu heteroseksualnych przyjaciół, w gejowskich klubach bywa okazjonalnie. Jedną z takich piątkowych imprez kończy w łóżku ze świeżo poznanym Glenem, artystą o zadziornym, buntowniczym usposobieniu. Mimo że Russell niewiele pamięta z pijanej nocy i seksu, Glen wymusza na nim intymne zwierzenia do projektu artystycznego, w ramach którego nagrywa swoich kochanków na dyktafon. Na pożegnanie wymieniają się numerami telefonów, raczej bez dalszych intencji, jednak wymiana esemesów sprawia, że spotkają się ponownie tego samego popołudnia. Sobota upływa im na wspólnych posiłkach, długich rozmowach, imprezie, sprzeczkach, seksie, w trakcie których rzecz jasna zbliżają się do siebie, popadając w coraz większą rozterkę wobec faktu, że Glen wyjeżdża w niedzielę do Ameryki na co najmniej dwa lata, a być może nie wróci już nigdy. Film nie wpada w tony klasycznego kina romantycznego o miłości euforycznej z obowiązkowym happy endem – ta znajomość od początku obarczona jest niemożnością, prowadzącą do wcale niejednoznacznego finału. Intymna historia przełamywania barier nowej znajomości wydaje się nieco schematyczna i popada w zapędy manipulowania widzem, wobec których broni się pięknie skomponowanymi kadrami oraz naturalnymi i przekonującymi kreacjami głównych aktorów, w dodatku wcale przystojnych. Sądząc po wpływach z amerykańskich kin (przez niecały miesiąc już zarobił prawie dwa razy więcej, niż kosztował) – „Weekend” może się podobać.
Nerwówka (Órói/Jitters) Islandia 2010★★★1/2
Centralną postacią opowieści jest Gabriel, drobny, chłopięcy z wyglądu, dobry duch dawnej paczki ze szkoły – do niego wszyscy dzwonią w środku nocy po wsparcie w kryzysowych sytuacjach. On sam zmaga się z maniakalnie kontrolującą matką, przed którą ukrywa świeży sekret – podczas wyjazdu na kurs językowy do Londynu zbliża się z nowopoznanym Markusem i uświadamia sobie, że jest gejem. Po powrocie do domu przechodzi fazę negacji i kryzys emocjonalny, podczas gdy do głosu dochodzą na ekranie pozostałe, liczne postaci, z których każda przeżywa swój własny dramat: skryta miłość, związek z rosyjskim imigrantem, poszukiwania bezimiennego ojca, zdrada, problemy z alkoholem. Towarzystwo spędza czas na mocno zakrapianych imprezach, po drugiej stronie barykady stoi starsze pokolenie z własnymi obawami, wśród których dominuje poczucie utraty kontaktu z dziećmi. Konfrontacja postaw doprowadzi w końcu do tragedii, po której wszyscy będą musieli ułożyć wszystko zupełnie od nowa, także Gabriel, który ostatecznie postanowi spróbować szczęścia z Markusem. Film toczy się sprawnie, operuje naturalnymi dialogami, jest świetnie sfotografowany i zagrany przez młodą obsadę. Nadmiar postaci i wątków sprawia jednak, że większość z nich – choć zasługuje na uwagę i rozwinięcie godne serialu – potraktowana jest dosyć pobieżnie. W tym natłoku opowieść Gabriela staje się ledwie klamrą dla całej reszty historii, zdecydowanie zbyt mało wyrazistą. Z drugiej strony dzięki temu natłokowi „Nerwówka” nie traci nerwu i tempa – niezłe kino o wkraczaniu w dorosłość.
Odlot (Izlet/A Trip) Słowenia 2011★★1/2
Trójka przyjaciół z liceum wyrusza na nadmorską wycieczkę, jak za starych szkolnych czasów. Minęło jednak parę lat i nic nie jest takie jak dawniej: Gregor przyjeżdża na urlop z wojskowej służby w Afganistanie, Andrej rzucił studia na uniwersytecie, także Živa trwa w zawieszeniu, zniechęcona rzeczywistością dorosłego życia. Atmosfera beztroskiego wypadu od początku podszyta jest niepokojem, który najpełniejsze ujście znajdzie w niespodziewanej demolce samochodu porzuconego na łące. Kumpli łączy brak perspektyw, ideałów, lęk przed przyszłością, jednak – jak łatwo przewidzieć – mają też do załatwienia prywatne zaszłości. Gregor coraz natrętniej narzuca się do Živie, która gnębiona intymnym sekretem na przemian kusi go i odrzuca. U zarania przyjaźni leży homofobiczny incydent w szkolnej szatni – kiedy w kulminacyjnym punkcie prawda o jego przebiegu wychodzi na jaw wydaje się, że dla tej trójki wszystko już stracone. Jak każdy film z cyklu ‘sentymentalne spotkanie po latach’, tak i ten rozwija się w łatwo przewidywalnym kierunku i – niestety – powiela sporo schematów. Większość spraw pozostaje w sferze niedopowiedzeń, film opiera się więc w dużej mierze na zmiennych nastrojach, grymasach, półsłówkach i pięknych nadmorskich krajobrazach. Początkowo drażniący, potem nieco nużący film broni się dzięki urodzie zdjęć i wiarygodnych kreacjach aktorskich trójki antagonistów, walczących z chwilami nazbyt teatranym tekstem. [relacja przygotowana dla portalu homiki.pl]
Dzieje się ostatnio filmowo, i na razie nic nie zapowiada, że zwolni.
Zaczęło się we wrześniu od inauguracji działalności przez nowego dystrybutora, Tongariro Releasing z Poznania. Firma ma plany tak ambitne, że wypuściła na rynek DVD aż trzy tytuły jednocześnie: kultowego już Shortbusa (nasza recenzja tutaj), klasyka queer cinema, The Living EndGregga Araki,oraz całkiem świeżą sensację ostatnich queerowych festiwali, Pokój Leo (nasza recenzja tutaj). W najbliższych planach – już w tym tygodniu kinowa premiera francusko-belgijsko-tunezyjskiej produkcji Nić, z dawno niewidzianą Claudią Cardinale w jednej z głównych ról. W tym samym terminie, 8 października, wchodzi na ekrany także propozycja Gutek Film – kanadyjska produkcja Wyśnione miłości.
Impetu nie tracą też Filmowe Czwartki LGBT, ostatnio reprezentowane nie tylko w Kinotece, ale także – w zeszły weekend – w Kino.Labie. W ramach ostatnich seansów mieliśmy okazję obejrzeć doskonały film norweski Mężczyzna, który pokochał Yngve, a zaraz potem brazylijski Od początku do końca. Ten ostatni ma ponoć w listopadzie pojawić się w kinach, naszym zdaniem – zupełnie niepotrzebnie. W najbliższy czwartek, we współpracy z Tongariro, pokazany zostanie wspomniany The Living End. Organizator podkreśla, że Kinoteka – zamknięta teraz przez kilka dni z okazji przygotowań do Warszawskiego Festiwalu FIlmowego – otworzy się specjalnie na ten pokaz. W kolejne czwartki planowane są projekcje Hello, I Am a Lesbian oraz Utopijne marzenia, pokazywane już na festiwalu przy okazji EuroPride.
Skoro już o Warszawskim Festiwalu Filmowym mowa, rzecz jasna nie zabraknie w jego programie propozycji z różowej półki. Warto przyjrzeć się, i ewentualnie wpisać do kalendarza seanse takich tytułów, jak np. najnowszy film Gregga Araki, Kaboom; Na południe Sebastiena Lifshitza, brazylijskie Elvis i Madonna, czy amerykańskie Littlerock. Nie zabraknie też dokumentów: obok Wspomnień nowojorskich Rosy von Praunheim zobaczymy m.in. Wspólnotę miśków, a polską premierę na festiwalu będzie miała niezależna produkcja 50/50 – film zmontowany pśmiertnie z wideopamiętnika młodego mężczyzny, oczekującego w szpitalu na wyniki badań na obecność HIV.
O większości tych tytułów zapewne jeszcze będziemy tu pisać. Póki co klip ze wymienionego powyżej Mężczyzny, który pokochał Yngve, filmu przepełnionego młodzieńczym entuazjazmem, ale też liryzmem, oraz mnóstwem dobrej muzyki. To tytuł ze wszech miar wart uwagi, który poruszył nas ostatnio zdecydowanie najbardziej. Nie tylko dlatego, że rude 🙂
zdjęcie tygodnia: kolejny sensacyjny outing w brukowcu.
Ubiegły tydzień upłynął na Fejsbuku pod znakiem szaleństwa zatytułowanego Gosia & Ewa in the Air – chyba nie trzeba już nikomu przypominać o obowiązku codziennego głosowania na polskie dziewczyny? Ale przypominamy, bo został już tylko tydzień do rozstrzygnięcia konkursu, warto się więc trochę przyłożyć. Kto nie wie, czemu, niech czyta tu.
Niemniej zdarzyło się też kilka innych rzeczy, oto niektóre tematy:
Barwne cytaty z niepoprawnych wypowiedzi Tony Curtisa, z taką oto próbką: gdy przybyłem do Hollywood w 1948 miałem 22 lata (…) robiłem to z wszystkimi: kobietami, mężczyznami, zwierzętami! Podobało mi się.
Artykuł Dominiki Buczak o outingu w Polsce, Homofob wykopany z geja, wykopany z poprzedniego numeru Przekroju.
Październik Miesiącem Historii LGBT, tym razem z takimi gwiazdami jak Rufus Wainwright, Tom Ford, Cynthia Nixon, Matthew Mitcham, ale nie tylko.
Oprócz tego sporo się działo muzycznie. Linkowaliśmy do chwytliwych kawałków: Barbra Streisand tandemu Duck Sauce; wyciszonego coveru hitu Wonderful Life Hurtsów – Kylie na żywo dla BBC; remixu dżordżmajkelowego I Want Your Sex autorstwa tandemu Freemason’s z okazji reedycji albumu (odłożonej chwilowo z uwagi na osadzenie wokalisty). Naszym muzycznym faworytem tygodnia pozostaje jednak mashup wokalu Arethy Franklin z kawałka Save Me z przebojem OMD, poczyniony z okazji come-backu przez tych ostatnich:
Żegnamy się tradycyjnie wybranym obrazkiem z galerii QueerPop Daily. Stosownie słonecznym do rozpogodzonej pogody: No i jak zwykle apel do niezdecydowanych: zapiszcie się wreszcie na listę naszych fanów! Dziękujemy z góry.