VINTAGE CORNER: Aretha Franklin – Everyday People

aretha_everyday-people

Wszyscy wspominają Arethę, bo po tylu latach jej królowania każdy jakąś swoją Arethę ma.
Mam i ja. Respect, Think, Chain of Fools, I Say a Little Prayer – lista klasyków jest długa, chociaż w powszechnej świadomości urywa się „gdzieś w latach siedemdziesiątych”, z późniejszymi jasnymi punktami (Blues Brothers, Eurythmics, George Michael, Sister Act).

W domu mego dzieciństwa, wypełnionym muzyką Raya Charlesa, Billie Holiday czy Leny Horne, Aretha brzmiała równie regularnie, istniała zawsze, choć nie zawsze świadomie. Z impetem przebiła się z powrotem do mojego muzycznego imaginarium dzięki hymnowi Sisters Are Doin’ It for Themselves, z olśniewającą Annie u boku. Był rok tysiącdziewięćsetosiemdziesiątypiąty.

lennox-sisters.gif

Jednak w czasach, gdy za kilka zyla w komisie muzycznym kupowało się na pęczki zachodnie maxi-single na płytach CD, w mojej głowie najgłębiej wyrył się inny kawałek Królowej Soulu z roku 1991 – funkowa wersja piosenki zespołu Sly & The Family Stone, regulanie wykonywanej przez innych artystów (vide The Supremes, Arrested Development czy Prince):

Że kolorowo i densowo? No cóż, niespełna dwa lata później inny gigant soulu, Ray Charles, śpiewał równie skocznie, chociaż na swoje szczęście nie musiał podskakiwać w teledyskach (tak, znam ten album doskonale, nie uświadczysz go na Spotify). Nastały nowe czasy wszechobecnej MTV, kiedy sama Aretha równała przez chwilę do młodszej o dwie dekady Whitney (tak, ten duet również należał do moich ulubionych…).

Nawet po zerwaniu pstrokatej otoczki wizualnej, Everyday People ujmuje w jej wykonaniu zaraźliwą energią i bezpośrednim przekazem płynącym z tekstu Sly’a Stone: wszyscy jesteśmy różni, żyjmy w pokoju…

There is a blue one that don’t accept the green one
Cracking on the fat one like I’m about to be a skinny one
Different strokes for different folks
And so on and so – we got to live together

I am no better and neither are you
we’re basically the same whatever we do
You love me, you hate me, you think you know me and then
You can’t figure out out the bag l’m in

There is a yellow one, that ain’t into the red one
We don’t about the black one, ha! what about white one, y’all?
Different lengths don’t come with no dress. and so on and so on…

I am everyday people, want to take you higher!

I tego się trzymajmy…

Nie trzeba dodawać, że jak na lata dziewięćdziesiąte przystało, singiel zawierał zgrabne, jeszcze bardziej skoczne remiksy, które równie często jak oryginał płynęły z moich odtwarzaczy, nie wiedzieć czemu szczególnie podczas energochłonnych czynności sprzątania, a zwłaszcza mycia okien.

Na nasze queerpopowe szczęście jeden z nich znaleźć można na jutubce opatrzony wizerunkami ładnych panów, dzięki czemu przyjemność jest podwójna:

Drugi, równie rozebrany znajdziecie tutaj. Kolejny, spod ręki Shepa Pettibone, budzi zrozumiałe brzmieniowe skojarzenia z Madonną. Tylko moc całkiem inna, i klasa.
Coraz bardziej będzie nam klasy tej klasy brakowało…

royalties-gone1

royalties-gone2

PS. Niniejszym uświadomiłem sobie, że również lata 90. zaliczam już do lamusa, czyli jak to teraz ładnie brzmi – niepostrzeżenie wylądowały w dziale vintage. Póki co szał dotyka resentymentów za dekadą wcześniejszą, ja sobie po prostu te wszystkie maxi-single CD starannie schowam, ja poczekam…

CLIP DNIA: A. Lennox – Backwards/Forwards

Dopiero co pisaliśmy o niespożytej energii tej pani, a już wyskakują kolejne atrakcje.
Z okazji wydania swojej sładanki The Annie Lennox Collection, wokalistka poprosiła jednego ze specjalizujących się w muzycznych krzyżówkach vjów o nietypowe podsumowanie swojego solowego dorobku w jednym kawałku.
Tzw. mashupy to nic nowego, jednak chyba po raz pierwszy doszło do połączenia tylu kawałków jednego artysty naraz, w dodatku z towarzyszeniem równie idealnie zmiksowanego teledysku. Oparty na sekcji rytmicznej Little Bird, remix przywołuje największe hity Anki: Why, No More I Love You’s, Walking On Broken Glass, Whiter Shade of Pale, Something So Right, aż po Dark Road, czy nawracający motyw z najnowszego Shining Light.
Jeśli dorzucić do tego efektowne wstawki filmowe z Precious, czy jeszcze z czasów Eurythmics (fragmenty tego, tego, a zwłaszcza tego), wizualno-muzyczna przyjemność będzie ostateczna… No i jest do czego zatańczyć…

No ale czemu się dziwić, skoro mamy do czynienia z mistrzem muzycznego kolażu, który kreatywnie łączy dokonania tak różnych gejowskich div, jak Madonna, Cher i Whitney Houston…

HIT DNIA: Whitney Houston – I Didn’t Know My Own Strenght

Singiel prosto z pieca, przygotowany na wielki comeback divy po przejściach.
No i cóż.
Bardzo autobiograficzny. Bardzo podniosły. Bardzo nijaki. Jak nowa fryzura.
Ktoś zapomniał o zasadzie, że po latach nie obecności wraca się powalającym uderzeniem?
Ja nie czuję się uderzony. Jak to często bywa, zwiastun okazał się lepszy, niż produkt.

NEWS DNIA: Gala, gdy wróciła Whitney

Wczoraj wieczorem odbyła się gala, podczas której rozdano amerykańskie Grammy. Było z należytym zadęciem, jak zwykle, zużyto ilość prądu, która pokryłaby tygodniowe zapotrzebowanie połowy Afryki. Wieklich zaskoczeń nie było, no może jedno: Jennifer Hudson, już wyróżniona Oskarem za Dreamgirls, a teraz Grammy za swoją debiutancką płytę. Po odśpiewaniu hymnu podczas Super Bowl, było to drugie tak publiczne pojawienie wokalistki po październikowej tragedii, gdy zamordowani zostali jej matka, brat i siostrzeniec.

Laureaci laureatami, wszyscy ich tam gdzieś półgębkiem wymieniają, ale Wydarzeniem Wieczoru stało się objawienie-się na scenie Whitney Houston, która wręczyła nagrodę koleżance po fachu, uprzednio uhonorowawszy przemową utytułowanego mianem ikony, producenta Clive’a Davisa. Podczas gdy jedni zastanawiają się, czy jej artykulacja osiągnięta została przy pomocy leków przeciwbólowych, inni dowodzą doskonałej formy wokalistki podczas wystąpienia poprzedniego wieczora. Są dowody filmowe – poniżej.

http://www.dailymotion.pl/swf/k6mhpw1bhQUm0aWBSS&related=1
Whitney wręcza Grammy
Whitney śpiewa dla Davisa

Skoro już o pojawieniach mowa, powiedzmy też o zniknięciach: w ostatniej chwili swoje wystąpienia na Grammy odwołali Chris Brown (jako że został aresztowany w związku z domową awanturą), oraz jego połowica, Rihanna, co do której natychmiast zaczęto spekulować, że jest tej awantury ofiarą. Przykład Whitney pokazał jednak, że rozwód, szybka kuracja i porządne prochy wystarczą, by się na przekór pokazać i wyglądać olśniewająco, nawet z ledwo otwartymi oczami.